Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 lutego 2011

Pralinki kawowe z likierem Kahlua





Lubię się bawić z dokładnymi i na pół naukowo brzmiącymi przepisami. Ale nie zbyt naukowo, chodzi mi o przepisy które mają sens, i które w końcu dają sukces nawet osobie która nie studiowała w szkole kulinarnej. Na razie to jestem tylko ciekawska i ambitna amatorka i taaak daleko mi jeszcze do tego co chcę umieć :o) Mam nadzieję że blog mi pomoże iść do przodu, krok po kroku. Sztuka kulinarna to wszechświat bez końca...

Składniki:
  • 300g dobrej szlachetnej czekolady 55% (może być i ciemniejsza, ale ja nie lubię zbyt gorzkich)
  • 150ml mleka kokosowego (dobrego, bez żadnych e-numerków)
  • 3-4 małe łyżeczki kawy rozpuszczalnej/instant
  • 4 łyżki stołowe likieru kawowego Kahlua
  • 500g ciemnej (bez-mlecznej) kuwertury czekoladowej
Uwaga: potrzebny jest też termometr. Używam termometru od robienia jogurtu, ma skalę do 70°C, można oczywiście też specjalny termometr cukierniczy. Bez termometru nie polecam, najadłam się wystarczająco "produktów czekoladopodobnych" jako małe dziecko w PRL-u.

♥ ☺ ♪ ~~ przepis wegański, bezglutenowy i bezsojowy ~~ ♪ ☺ ♥

1. Krem kawowy: Do tego czekoladę siekamy na małe kawałki. Mleko kokosowe podgrzewamy z kawą rozpuszczalną i jak się zacznie gotować, dodajemy posiekaną czekoladę i mieszamy aż się rozpuści. Po tym dodajemy likier kawowy, jeszcze raz mieszamy i odstawiamy do ostygnięcia. Należy mieszać bo lubi się przypalać. I jeszcze bardziej należy uważać aby nie prysnęło w twarz albo na rękę, gotująca się czekolada jest tak niebezpieczna jak gotujący się dżem :p (parząca masa przykleja się do skóry)

Mieszamy i roztrzepujemy troszeczkę przy pomocy trzepaczki kuchennej. Wlewamy masę do worka do wyciskania kremu (takiego worka nie trzeba kupować, wystarczy wziąć stabilną torebkę plastikową, np. takie torebki do zamrażania warzyw, i wyciąć jeden róg w formie małego kółeczka). Wyciskamy kuleczki na blachę z rozłożonym papierem do pieczenia, troszeczkę mniejsze od wielkości tego co chcecie mieć na końcu, bo dojdzie jeszcze warstwa kuwertury. Ostudzić parę minut, w razie czego poprawić kształt na bardziej kulisty, i odstawić do lodówki na około godzinę (najlepiej do osiągnięcia temperatury około 20-27°C)





2. Kuwertura: Kuwerturę posiekać i roztopić "na parze" (nazywa się to mylnie kąpielą wodną, ale tu nic się nie kąpie, ani czekolada ani nawet garnek)- czyli duży garnek z gotującą się wodą, na to zawieszamy mniejszy garnek, w mniejszym garnku topi się powoli kuwertura (najlepiej w temperaturze 45°C). Należy dbać o to aby gotująca się woda nie dotykała spodu garnka (bo wtedy czekolada lubi się przypalić), i aby ani kropelka wody nie dostała się do czekolady (zobaczycie co się stanie.. lepiej nie niszczyć sobie pracy). Jeśli kuwertura osiągnęła 45°C, odstawiamy do ostygnięcia do 27°C (najszybciej to w lodówce, ale uwaga aby nie za bardzo ostygła). Wstawiamy z powrotem "na parę", i podgrzewamy dokładnie i niegwałtownie mieszając aż osiągnie 31°C (temperatura nie może przekroczyć 35°C, bo procedurę trza będzie od początku zaczynać :p). Wtedy szybko, jedną po drugiej, przy pomocy widelca z cienkimi zębami, zanurzamy kulki kawowe i gotowe odkładamy na blachę wyłożoną folią aluminiową (albo też na stalową siatkę do studzenia ciastek i czekoladek, jeśli ową mamy).

3. Pralinki: Troszeczkę ostudzić (na tyle aby nadal były jeszcze lepkie) i dekorować według gustu. Ja turlam w kakao zmieszanym z cukrem waniliowym. Można też, jeśli mamy siatkę stalową, na owej siatce lekko poturlać, co powoduje bardzo ciekawy truflowy efekt (takie fale i górki na powierzchni) :) Inne ciekawe możliwości: drobno posiekane i prażone orzechy laskowe, mąka orzechowa lub migdałowa z cukrem waniliowym, albo też wiórki czekoladowe czy kokosowe (mi wersja z wiórkami kokosowymi nie smakuje..)

Pralinki są chętnie widzianym prezentem, radzę transportować w zimie albo w chłodne dni. Jak chcemy sami jeść to trzymają się w lodówce około 2 tygodnie, w miejscu niezbyt mroźnym, w zamkniętym naczyniu, bo czekolada bardzo jest wrażliwa na ostre aromaty. Życzę smacznego :)

Dodaję ten przepis do akcji "Czekoladowy Weekend", która zwykle jest w jednym z moich ulubionych (prawie-wege) blogów, czyli "Bea w Kuchni". W tym roku akcja jest pod opieką Atiny z blogu "Tak sobie Pichcę". Zdjęcia są wybrane podobne do wyglądu pralinek, i do rodzaju zdjęć jakie sama bym chętnie robiła, gdyby zdrowie, czas i potrzebne rekwizyty na to pozwoliły...

PS. (1) Kahlua to likier kawowy z wanilią, można też użyć likieru kawowo-czekoladowego Kahlua Mocha :) Lub innego kawowego. lub mieszanki kawowego i czekoladowego dowolnej marki. (2) Więcej o temperingu czekolady (czyli całe to podgrzewanie, ochładzanie i znowu podgrzewanie, i tego skutki i powody itp) można przeczytać w blogu "Palce lizać"

  Wegańskie Święta

Vegan coffee cream pralines with Kahlua liqueur - English version of the recipe upon request. Just leave a comment or drop me a message on Twitter :)
[zdjęcia są autorstwa ulterior epicure i pixeltree, z flickr creative commons - 1, 2, obrazek autorstwa Bei w Kuchni, z akcji czekoladowy weekend]

niedziela, 30 stycznia 2011

Czas coś tu zmienić... :)




Piszę w blogu ostatnio raz na miesiąc :p To do niczego, to albo znak że blog umiera albo coś się ze mną stało, nic z tego :) Wiec pomyślałam co jest, a jest to że jak człowiek zaczyna się bać co pisać, albo zastanawiać co by było "dobre" a co "nie dobre", to blog umiera, tak samo jak i życie umiera jak się chce tak "żyć", w sposób "przygotowany".

To następną myślą było:
Jakie blogi najbardziej lubię?
I ot właśnie takie, gdzie ludzie po prostu piszą o życiu, o myślach, o kuchni, o dzieciach, i oczywiście często jest też jakiś ciekawy przepis albo opowieść kuchenna itp. Prosto, po ludzku, od serca :)

A jakie blogi uważam za najgorsze?
Te przystosowane, wysztucznione, "przygotowane", i dumne z tego że każde słowo zostało wymodelowane jak mozaiki w lodowym pałacu Królowej Śniegu...

Ja nie mam na myśli że ktokolwiek musi się zmuszać do prozaicznego pisania "prosto z mostu", ja bardzo lubię też blogi z historiami albo poezją i sztuką, ale... Jest łatwiej pisać od serca, sztuka.. nie jest czymś codziennym.. Jak ktoś usiłuje sztukę dosłownie wciskać do każdego wpisu, jeśli to nie akurat blog artystyczny zawierający tylko malarstwo albo muzykę, to łatwo o.. zamarznięcie...

Ale wszystko jedno, ja po prostu chcę aby mój blog był moim domkiem internetowym, a nie pustą salą pełną zimnego wiatru. Brrr... Czyli od natychmiast zaczynam pisać ot tak, jak na notatnik, brulion albo pamiętnik trzeba :) Nie jestem naiwna, wiem że trzeba chronić własna sferę prywatną w internecie, ale ochrona to nie może być dosłownie śmierć i skamienienie.




Aby was ocieplić podaję herbatkę Indyjską, czyli Masala Czaj. Można szybko zrobić domowym sposobem: po prostu zmieszać czarną, ziołową lub zieloną herbatę (tyle ile chcecie na jeden czajniczek) z paroma kawałkami cynamonu, paroma ziarnkami pieprzu, trochę suszonej skórki pomarańczy, kawałkiem imbiru (może być kandyzowany), parę goździków i jak mamy też kardamon (opcjonalnie). To nie jest taka "super super oryginalna" herbata Indyjska sprzed 2000 lat, tylko moja własna, szybka i dobra i "spolszczona" wersja :) Mieszamy wszystkie suche składniki, i przygotowujemy jak normalną Polską herbatę. Można dodać jakiegokolwiek mleka albo śmietany, ale nie trzeba, ja piję to zwykle z brązowym cukrem, albo z miodem. Bardzo ocieplająca, pyszna, szybka i w dodatku zapobiega zaziębieniom i pomaga przy zachrypłym gardle :)
[pierwsze zdjęcie jest z flickr creative commons, drugie jest z wikimedii]

piątek, 3 grudnia 2010

A w lemoniadzie bąbelki...




Bardzo chciałam wziąć udział w "Cytrusowym Tygodniu", ale oczywiście, byłam nadal tak osłabiona że ledwo się mogłam ruszać, o gotowaniu, pieczeniu, i jeszcze mniej o blogowaniu nie było mowy :p

Ale przynajmniej jeden przepis na cytrusy podam, mimo że na udział w akcji za późno, to i tak "po-akcjowo" bez udziału też można. Ta lemoniada zawsze przypomina mi bajkę Perraulta, nie pamiętam która to była, ale występowały tam krasnoludki które mieszkały pod korzeniami drzew, i tam właśnie pichciły i gotowały, i między innymi robiły pyszną lemoniadę. I o tych bąbelkach w lemoniadzie ja najlepiej pamiętam z całej tej bajki :o) (zdjęcia mam tylko gdy mi się udaje ucelować w czas i słońce, bez słońca i bez czasu zdjęcia "wychodzą" takie że :p)

Złocista lemoniada
Składniki (na około 1 litr napoju):
  • 1 litr wody mineralnej albo gazowanej (można też normalną przegotowaną zimną wodę)
  • 3-4 duże łyżki stołowe syropu z agawy (albo więcej, do smaku)
  • 3-4 duże łyżki stołowe świeżego soku z cytryny (bez miąższu i pestek)
Wyciskamy sok cytrynowy, odcedzamy miąższ i pestki, mieszamy z syropem z agawy, zalewamy wodą mineralną albo gazowaną. Mieszamy, sprawdzamy czy nam odpowiada, w razie czego dodajemy więcej syropu lub cytryny. Trzyma się w lodówce przez około tydzień.

Co prawda lemoniada nie brzmi jak przepis na zimę, ale tak naprawdę to u nas czasem kaloryfery w zimie są tak mocno rozgrzane, że jest aż za ciepło. A regulować nie ma jak, najwyżej całkowicie wyłączyć, a to nawet czasem nie pomaga i dalej grzeje :p Więc często zdarza się że marzę o chłodnych napojach, a szczególnie lemoniadzie "jak z bajki" :)
[zdjęcie jest z wikimedii]

środa, 1 grudnia 2010

Wegetarianizm - znany w Polsce od co najmniej 1898 roku


"Owoce podają się w koszykach srebrnych, kryształowych albo na tacach, w każdym razie nie należy każdego gatunku oddzielać, tylko wszystkie razem gustownie ułożyć na winogronowych liściach, któremi wykładając dno koszyka lub tacy, niech się zwieszają aż po za brzegi. Jabłka, gruszki, piękne gatunki śliwek, a na wierzchu gdzie niegdzie winne grono, tak ułożone owoce służą do ozdoby stołów i przedstawiają miły dla oka widok."

Szukając wolno dostępnych historycznych Polskich książek kucharskich w internecie przypadkiem znalazłam się w zbiorze Cyfrowej Biblioteki Narodowej, i jeszcze bardziej przypadkiem odkryłam że ten zbiór obok pięknych bajek, wierszy i klasyki Polskiej literatury również zawiera książki kucharskie! I to jakie, setki, nie, tysiące przepisów! I do tego - nie do wiary - mały zbiór prawdziwych dawnych Polskich wegetariańskich książek kucharskich (kuchnia wtedy zwana powszechnie jarską), najstarsza z nich właśnie pochodzi z roku 1898. Aby wszystkie książeczki znaleźć należy wyszukać je przy pomocy funkcji szukania, słowa kluczowe to "Wegetarianizm" albo "Przepisy kulinarne". Bardzo polecam dla każdego zapasjonowanego kuchnią, i szczególnie dla tych co uważają kuchnię wegetariańską za "nową modę z Ameryki" :)
[obraz jest z wikimedii]

sobota, 20 listopada 2010

Jeszcze żyję i parę przepisów przeciw zaziębieniu

Nareszcie z powrotem do życia.. Siedzę tu, popijam syropkiem kaszlowym i udaję że już wszystko jest w porządku :o) A tymczasem, najpierw było zapalenie ucha, a potem to się prosto zmieniło w grypę. Jak mnie coś złapie to moje osłabione ciało zaraz pada i jest koniec świata :p

Na szczęście nie jest tak jak kiedyś, ani nie muszę iść do szpitala ani nie trwa choroba 3 tygodnie, ani to nie boli bez końca. To było najbardziej "przyjazne" zapalenie ucha jakie kiedykolwiek miałam, jedynie lewe ucho mi zatkało i się zaczerwieniło. Oczywiście była i gorączka i reszta, a potem grypa, wesołe to to nie jest. Ale przynajmniej ucho nie bolało, dobrze pamiętam jak wszystkie poprzednie razy przed moją dietą zdrowotną prowadziły do szpitala :/ Za to pomyślałam że skoro nie jestem jedyna którą grypy i zaziębienia męczą to wrzucę parę moich wypróbowanych przepisów do bloga

1. Najlepszy "przepis" przeciw zaziębieniu to owoce, owoce i jeszcze raz owoce (szczególnie cytrusowe), i z tych owoców soki, wszystko świeże oczywiście (ale to chyba każdy wie? choć czasem mnie dziwi że są tacy co się zastanawiają co chorej osobie podawać...) Warzywa też są dobre, ale owoce są słodkie i właśnie ta słodkość to plus psychologiczny, bo osoba chora, a zwłaszcza chore dziecko, męczy się i jest załamana, i podparcie słodkościami zawsze pomaga (a ciężkostrawnych czekolad i ciastek należy raczej unikać)


2. Zupy są dobre, ale trzeba uważać szczególnie ze wszystkim co jest tłuste, ciężkostrawne, i z dodawaniem mięsa i produktów mlecznych. Osoba ciężko chora ma zniszczony enzym laktazy w żołądku, co uniemożliwia trawienie produktów mlecznych podczas choroby (dlatego tak częste wymioty po "zdrowym" mleczku z miodem i masłem...) Najlepsza jest czysta zupa z dodatkiem mięciutkiego ryżu (takiego rozgotowanego jak dla niemowląt) Dla dorosłych radzę dodawać do zupy pieprz i papryczki chili (bez przesady, bo żołądek jest zmęczony), bo pikantne ostre przyprawy czyszczą nos, pomagają w swobodnym oddychaniu i równocześnie mają właściwości bakteriobójcze.


3. Na kaszel i zatkany nos i bolące gardło pomoże metoda mojej babci:
zagotować wodę z garścią soli morskiej (albo jakąkolwiek, ale tania morska sól jest najlepsza, ja kupuję 1kg soli morskiej za 5,-PLN), przelać do miski, postawić na stole, pochylić się nad miska, przykryć głowę ręcznikiem i inhalować parę. Powtarzać codziennie kilka razy aż do polepszenia symptomów.


4. Do picia oprócz soków z owoców i warzyw trzeba oczywiście też coś gorącego, i pomagającego na gardło i aby nos mógł łatwiej oddychać. Polecam ten przepis:

Herbatka imbirowa (pomaga na każde bolące gardło natychmiast!)

Składniki:
  • kawałek imbiru (świeżego, bo kandyzowany zwykle traci większość ostrości)
  • miód albo brązowy cukier albo cokolwiek mamy do słodzenia (miód najlepiej smakuje i najszybciej pomaga)
  • 1-2 litry wody
Obieramy imbir tak jak marchewkę (czyli cienko). Kroimy w kostkę lub grube plastry. Wrzucamy do wrzącej wody, słodzimy do smaku i gotujemy przez 5 minut. Pić natychmiast kiedy jeszcze gorące i nie gotować zbyt długo, bo miód traci wartości zdrowotne. Herbatka trzyma się w lodówce parę dni, można spokojnie podgrzewać wiele razy. Ale najzdrowiej jest zawsze świeżo przygotować :) Herbatka ma złocistobrązowy kolor i pikantnie-słodki, uspokajający gardło smak, i smakuje nawet dzieciom!


-----------------------------------------------------------------------------
English version: Ginger tea (helps against any cold/flu related sore throat)

Ingredients:
  • one knob of ginger (fresh, because candied ginger loses it's bite and thus does not fit for a helpful anti-cold tea)
  • honey or brown sugar or any sweetener of choice (honey helps best)
  • 1-2 liters of water
Peel the ginger in the same way as a carrot (=thinly). Chop up in cubes or thick slices. Toss into boiling water, add sweetener to taste and boil for about 5 minutes. Drink immediately, and do not boil it for too long, because then the honey loses its anti-bacterial properties. The tea keeps for a few days in the fridge and can be reheated many times. But of course it is the best and healthiest choice to prepare it fresh :) The tea has a golden brown color and a spicy-sweet, sore throat soothing taste, and it is even popular with children :)
(vegetarian, and vegan if agave syrup or sugar is used instead of honey)

[zdjęcie pomarańczy jest z flickr creative commons, inne zdjęcia są z wikimedii]

sobota, 6 listopada 2010

Nareszcie...

Jest Podsumowanie Festiwalu Dyni, czyli wspaniała strona z ponad setką przepisów. Właściwie z takich podsumowań można by było od razu książkę kucharską wydać :) Moje 'dwa' skromne przepisy też są i bardzo mnie cieszy że zdążyłam na czas.

Kuchenny paradoks

Jest pewien problem, który mnie od bardzo dawna bulwersuje i muszę przyznać bardzo martwi. Zaczyna się od tego że ja jajek po prostu i zwyczajnie jeść nie mogę. Ani mleka jakiegokolwiek zwierzątka (zastąpić mleko nie jest kłopot, ale sery...) Nawet gdybym chciała, to mi po prostu choroba to zabrania.

Ale nie jestem człowiekiem tablic i ogłoszeń, nakazów i rozkazów. Dlatego też przyklejam sobie gdzieś na blogu (i w codziennym życiu) malutką tabliczkę "prawie wegetarianka", aby nikt mnie nie pchał ni w tą ni z powrotem, i nie "pilnował" jak gromada groźnych Paszczaków co ja jem, kiedy, dlaczego i po co. Aż mnie dreszcz bierze gdy spotykam ludzi którzy w ten sposób żyją, i dodatkowo jeszcze wymagają to od innych, wszystko jedno czy chodzi o "wspaniałe mięsiwa", "zdrowe mleczko" czy "etyczny weganizm"...

Ale jak się zabrać do dosłownych pytań kuchennych, prawdziwych i na poziomie co najmniej pół-profesjonalnym? Ja nie jestem Oprah Winfrey, jeśli czegoś nie zrozumiem albo nie dam rady to zawołać o pomoc wegańskiego kucharza-gwiazdora nie mogę. Na szczęście paru takich wegańskich kuchennych gwiazdorów pisze blogi i publikuje książki kucharskie na profesjonalnym poziomie. Niestety książki mają zwykle jeden problem - ale za to jaki: są zbyt oddalone od prawdziwego codziennego życia.

Przepisy są oczywiście fantastyczne i nie zawiodą, ale...

A z drugiej strony mamy te góry wegańskich książek kucharskich. Większość jest pisana przez 100%-owych samouków, i z przerażeniem stwierdziłam że co najmniej 30% z nich nie umie odróżnić dobrego gotowania od "wystarczy że ładnie wygląda i jest tabliczka 'wegan' przyklejona". Tylko dla tego że coś ładnie wygląda na zdjęciu nie znaczy że to nawet jest jadalne! Wiecie jak się robi profesjonalne fotografie żywności? Przy pomocy klejów, chemicznych farb i substancji tworzących sztuczne dymki udające "świeżo upieczone", gipsowych modeli, pasty do zębów itd itp. W kuchni jest jak w życiu: tak naprawdę chodzi o walory składników i ich kombinację, a wygląd to tylko lukier na ciastku...

Czyli innym słowem mamy kuchenny paradoks: są wegańskie książki kucharskie najwyższej jakości, ale z przepisami jak z Alfa Centauri - i góry książeczek typu "wegan akcja agresywna" na które często nie warto wydawać pieniędzy. Polowanie na te "zbalansowane" i "w sam raz" okazuje się tak łatwe jak szukanie przysłowiowej szpilki w sianie. A jeśli chce się gotować potrawy wysokiej jakości? Ale codziennie i dla zwyczajnych ludzi? Ja ani nie należę do grupy z czterdziestoma tatuażami na centymetr kwadratowy ciała, która często nie martwi się co je (co nie jest złe od czasu do czasu, ale ja tak na co dzień nie chcę i nie mogę), ani do grupy takich którzy "zawsze jedzą coś co nikt inny jeszcze nie jadł". Ja chcę jeść i gotować jedzenie dobre i wysokiej jakości, codziennie, ale i swojskie i to co znam i lubię, a nie bez przerwy jakieś super-egzotyczne dania o których nikt nigdy nie słyszał.

Wiec często paradoks kończy się albo w bardzo zły sposób (czyli ja się łamię i dodaję jajko albo ser gdzieś, i po tym natychmiast jestem ciężko chora). Albo mam następny dzień z cyklu "dziś mi nic nie smakuje"... Ja ani nie jestem ufoludek, ani hiper-gourmet, ani wegan-aktywistka. Ja po prostu chcę jeść i gotować dobrze i swojsko i zdrowo, tak aby i nie-wegetariański mąż nie narzekał. Jak na razie moje dawniejsze odprężone gotowanie zmieniło się od czasu zmiany diety na 100% roślinną w laboratorium na poziomie uniwersyteckim. Dopiero od czasu odkrycia jak wiele jest nowego w blogach w Polsce, i jak wiele blogów kulinarnych na wyższym poziomie zajmuje się daniami wege najróżniejszych rodzajów, zaczęłam się trochę ośmielać, i gotuję częściej i bardziej mnie to znowu cieszy.

[zdjęcia z wikimedii i z amazon.com]
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...