czwartek, 30 grudnia 2010
Etykiety:
gwiazdy,
Gwiaździsta Noc,
sztuka,
światło,
Vincent van Gogh
piątek, 24 grudnia 2010
♥☺♥ Wesołych Świąt ♥☺♥
Jako prezent dla was jedynie zdjęcie szczególnie pięknej szopki krakowskiej. Ja na takie szopki mogę patrzeć i patrzeć, i mnie zawsze porywa w świat bajek :) Nie wiem jak to działa, ale to może magia dzieciństwa...
Jak widać wcale mnie nie widać, ale jestem gdzieś tam. Jeśli mnie tu nie widzicie to jestem po prostu zajęta normalnym życiem (czyli chaosem świątecznym i noworocznym), albo pewnie "ćwierkam" w Twitterze: twitter.com/KasiaBajka
[zdjęcie jest z wikimedii]
Etykiety:
Boże Narodzenie,
magia,
szopka krakowska,
sztuka,
Wesołych Świąt,
zima
niedziela, 5 grudnia 2010
Niespodzianka na Mikołajki ;)
Zaczyna się zwyczajnie, ale potem.. aż się rozpłakałam ze wzruszenia
Etykiety:
humor,
Mikołajki,
niespodzianka,
życie
sobota, 4 grudnia 2010
piątek, 3 grudnia 2010
A w lemoniadzie bąbelki...
Bardzo chciałam wziąć udział w "Cytrusowym Tygodniu", ale oczywiście, byłam nadal tak osłabiona że ledwo się mogłam ruszać, o gotowaniu, pieczeniu, i jeszcze mniej o blogowaniu nie było mowy :p
Ale przynajmniej jeden przepis na cytrusy podam, mimo że na udział w akcji za późno, to i tak "po-akcjowo" bez udziału też można. Ta lemoniada zawsze przypomina mi bajkę Perraulta, nie pamiętam która to była, ale występowały tam krasnoludki które mieszkały pod korzeniami drzew, i tam właśnie pichciły i gotowały, i między innymi robiły pyszną lemoniadę. I o tych bąbelkach w lemoniadzie ja najlepiej pamiętam z całej tej bajki :o) (zdjęcia mam tylko gdy mi się udaje ucelować w czas i słońce, bez słońca i bez czasu zdjęcia "wychodzą" takie że :p)
Złocista lemoniada
Składniki (na około 1 litr napoju):
- 1 litr wody mineralnej albo gazowanej (można też normalną przegotowaną zimną wodę)
- 3-4 duże łyżki stołowe syropu z agawy (albo więcej, do smaku)
- 3-4 duże łyżki stołowe świeżego soku z cytryny (bez miąższu i pestek)
Co prawda lemoniada nie brzmi jak przepis na zimę, ale tak naprawdę to u nas czasem kaloryfery w zimie są tak mocno rozgrzane, że jest aż za ciepło. A regulować nie ma jak, najwyżej całkowicie wyłączyć, a to nawet czasem nie pomaga i dalej grzeje :p Więc często zdarza się że marzę o chłodnych napojach, a szczególnie lemoniadzie "jak z bajki" :)
[zdjęcie jest z wikimedii]
Etykiety:
akcje kuchenne,
bajka,
Cytrusowy Tydzień,
kuchnia,
lemoniada,
przepisy,
wege
Coś przeciw melancholii :)
Jeśli absurdalność życia was nie dziwi i nie rozśmiesza, a za to smuci i dręczy, zawsze warto rzucić okiem na zwierzątka. Które nam pokazują że wszystko jest naprawdę jak ta przysłowiowa "talia kart" u Alicji w Krainie Czarów :)
[aby usunąć reklamy trzeba kliknąć na "x" z prawej strony]
środa, 1 grudnia 2010
Wegetarianizm - znany w Polsce od co najmniej 1898 roku
"Owoce podają się w koszykach srebrnych, kryształowych albo na tacach, w każdym razie nie należy każdego gatunku oddzielać, tylko wszystkie razem gustownie ułożyć na winogronowych liściach, któremi wykładając dno koszyka lub tacy, niech się zwieszają aż po za brzegi. Jabłka, gruszki, piękne gatunki śliwek, a na wierzchu gdzie niegdzie winne grono, tak ułożone owoce służą do ozdoby stołów i przedstawiają miły dla oka widok."
Szukając wolno dostępnych historycznych Polskich książek kucharskich w internecie przypadkiem znalazłam się w zbiorze Cyfrowej Biblioteki Narodowej, i jeszcze bardziej przypadkiem odkryłam że ten zbiór obok pięknych bajek, wierszy i klasyki Polskiej literatury również zawiera książki kucharskie! I to jakie, setki, nie, tysiące przepisów! I do tego - nie do wiary - mały zbiór prawdziwych dawnych Polskich wegetariańskich książek kucharskich (kuchnia wtedy zwana powszechnie jarską), najstarsza z nich właśnie pochodzi z roku 1898. Aby wszystkie książeczki znaleźć należy wyszukać je przy pomocy funkcji szukania, słowa kluczowe to "Wegetarianizm" albo "Przepisy kulinarne". Bardzo polecam dla każdego zapasjonowanego kuchnią, i szczególnie dla tych co uważają kuchnię wegetariańską za "nową modę z Ameryki" :)
[obraz jest z wikimedii]
Etykiety:
historia,
książki kucharskie,
kuchnia,
Polska,
wege
wtorek, 30 listopada 2010
Etykiety:
gwiazdy,
sztuka,
Taras kawiarni w nocy,
Vincent van Gogh
środa, 24 listopada 2010
Pierwszy śnieg w moich okolicach...
Wyglądając przez okno dziś rano stwierdziłam że "mżawka" składa się z 99% śniegu. Nie wiem czy się cieszyć czy martwić, jak byłam mała to bym z radości podskakiwała że "niedługo sanki, narty, bałwany i lodowisko". Ale to było zanim poznałam takie rzeczy jak wyższy czynsz w zimie i na koniec roku, brak pieniędzy na nowe buty, kurtkę i nieprzemakalne spodnie, zmuszenie na wychodzenie nawet jeśli mróz i się jest chorym i słabym.. Nie mówiąc już o "wesołych" dzieciaczkach które uważają że zmęczona pani dźwigająca zakupy to szczególnie dobry cel do rzucania śnieżkami. Ja mam humor, bardzo nawet dużo mam humoru, niestety nie wtedy gdy mnie wszystko boli i trudno chodzić, prawie upadam ze zmęczenia i usiłuję ratować zakupy :p I jakoś tak zawsze miałam wrażenie że dręczenie bezbronnych nie nazywa się humorem tylko chamstwem...
Ale mimo wszystko, wolę śnieg niż ponurą, szaroburą, zalaną deszczem jesień. Jeśli jest słoneczna jesień to mi się do zimy nie śpieszy, ale jak jest ciemno, ponuro, kałużowo, i mrozy razem z deszczem, to według mnie jedna z najgorszych jesiennych wersji. Światło w zimie ze śniegiem jest przepiękne i wszystko jest jak zaczarowane :) I można sobie marzyć, o bajkach, Mikołaju i co pięknego mogło by się przygotować na Święta... I może jednak na lodowisko i bałwana, nawet jeśli tylko malutki?
[zdjęcie jest z wikimedii]
niedziela, 21 listopada 2010
Dla wszystkich którzy się boją zmian, przeprowadzek i brudnego życia...
..jest piosenka grupy Zebda "Tomber la Chemise" (czyli dosłownie "rzucam koszulę", ze zmęczenia...). Za każdym razem gdy znowu świat usiłuje mną gardzić, bo jestem "nie taka jak trzeba", "nie taka skąd trzeba", "nie taka kiedy trzeba" albo po prostu wydaję się jakimś "nadludziom" zbyt brudna i spocona, to ta piosenka mnie natychmiast rozchmurza :) Każdy rodzi się w kałuży krwi i "brudu", i grzebią go znowu w "brudzie". A między jednym "brudem" i drugim "brudem" bardzo dużo jest innych "brudów" :o) Kto się boi "pobrudzić" boi się życia...
(jeśli z jakichkolwiek powodów nie widzicie filmu, na mojej stronie YouTube jest wersja koncertowa, właściwie nawet lepsza :)
Etykiety:
humor,
muzyka,
Tomber la Chemise,
Zebda
sobota, 20 listopada 2010
Jeszcze żyję i parę przepisów przeciw zaziębieniu
Nareszcie z powrotem do życia.. Siedzę tu, popijam syropkiem kaszlowym i udaję że już wszystko jest w porządku :o) A tymczasem, najpierw było zapalenie ucha, a potem to się prosto zmieniło w grypę. Jak mnie coś złapie to moje osłabione ciało zaraz pada i jest koniec świata :p
Na szczęście nie jest tak jak kiedyś, ani nie muszę iść do szpitala ani nie trwa choroba 3 tygodnie, ani to nie boli bez końca. To było najbardziej "przyjazne" zapalenie ucha jakie kiedykolwiek miałam, jedynie lewe ucho mi zatkało i się zaczerwieniło. Oczywiście była i gorączka i reszta, a potem grypa, wesołe to to nie jest. Ale przynajmniej ucho nie bolało, dobrze pamiętam jak wszystkie poprzednie razy przed moją dietą zdrowotną prowadziły do szpitala :/ Za to pomyślałam że skoro nie jestem jedyna którą grypy i zaziębienia męczą to wrzucę parę moich wypróbowanych przepisów do bloga
1. Najlepszy "przepis" przeciw zaziębieniu to owoce, owoce i jeszcze raz owoce (szczególnie cytrusowe), i z tych owoców soki, wszystko świeże oczywiście (ale to chyba każdy wie? choć czasem mnie dziwi że są tacy co się zastanawiają co chorej osobie podawać...) Warzywa też są dobre, ale owoce są słodkie i właśnie ta słodkość to plus psychologiczny, bo osoba chora, a zwłaszcza chore dziecko, męczy się i jest załamana, i podparcie słodkościami zawsze pomaga (a ciężkostrawnych czekolad i ciastek należy raczej unikać)
2. Zupy są dobre, ale trzeba uważać szczególnie ze wszystkim co jest tłuste, ciężkostrawne, i z dodawaniem mięsa i produktów mlecznych. Osoba ciężko chora ma zniszczony enzym laktazy w żołądku, co uniemożliwia trawienie produktów mlecznych podczas choroby (dlatego tak częste wymioty po "zdrowym" mleczku z miodem i masłem...) Najlepsza jest czysta zupa z dodatkiem mięciutkiego ryżu (takiego rozgotowanego jak dla niemowląt) Dla dorosłych radzę dodawać do zupy pieprz i papryczki chili (bez przesady, bo żołądek jest zmęczony), bo pikantne ostre przyprawy czyszczą nos, pomagają w swobodnym oddychaniu i równocześnie mają właściwości bakteriobójcze.
3. Na kaszel i zatkany nos i bolące gardło pomoże metoda mojej babci:
zagotować wodę z garścią soli morskiej (albo jakąkolwiek, ale tania morska sól jest najlepsza, ja kupuję 1kg soli morskiej za 5,-PLN), przelać do miski, postawić na stole, pochylić się nad miska, przykryć głowę ręcznikiem i inhalować parę. Powtarzać codziennie kilka razy aż do polepszenia symptomów.
4. Do picia oprócz soków z owoców i warzyw trzeba oczywiście też coś gorącego, i pomagającego na gardło i aby nos mógł łatwiej oddychać. Polecam ten przepis:
Herbatka imbirowa (pomaga na każde bolące gardło natychmiast!)
Składniki:
-----------------------------------------------------------------------------
English version: Ginger tea (helps against any cold/flu related sore throat)
Ingredients:
(vegetarian, and vegan if agave syrup or sugar is used instead of honey)
[zdjęcie pomarańczy jest z flickr creative commons, inne zdjęcia są z wikimedii]
Na szczęście nie jest tak jak kiedyś, ani nie muszę iść do szpitala ani nie trwa choroba 3 tygodnie, ani to nie boli bez końca. To było najbardziej "przyjazne" zapalenie ucha jakie kiedykolwiek miałam, jedynie lewe ucho mi zatkało i się zaczerwieniło. Oczywiście była i gorączka i reszta, a potem grypa, wesołe to to nie jest. Ale przynajmniej ucho nie bolało, dobrze pamiętam jak wszystkie poprzednie razy przed moją dietą zdrowotną prowadziły do szpitala :/ Za to pomyślałam że skoro nie jestem jedyna którą grypy i zaziębienia męczą to wrzucę parę moich wypróbowanych przepisów do bloga
1. Najlepszy "przepis" przeciw zaziębieniu to owoce, owoce i jeszcze raz owoce (szczególnie cytrusowe), i z tych owoców soki, wszystko świeże oczywiście (ale to chyba każdy wie? choć czasem mnie dziwi że są tacy co się zastanawiają co chorej osobie podawać...) Warzywa też są dobre, ale owoce są słodkie i właśnie ta słodkość to plus psychologiczny, bo osoba chora, a zwłaszcza chore dziecko, męczy się i jest załamana, i podparcie słodkościami zawsze pomaga (a ciężkostrawnych czekolad i ciastek należy raczej unikać)
2. Zupy są dobre, ale trzeba uważać szczególnie ze wszystkim co jest tłuste, ciężkostrawne, i z dodawaniem mięsa i produktów mlecznych. Osoba ciężko chora ma zniszczony enzym laktazy w żołądku, co uniemożliwia trawienie produktów mlecznych podczas choroby (dlatego tak częste wymioty po "zdrowym" mleczku z miodem i masłem...) Najlepsza jest czysta zupa z dodatkiem mięciutkiego ryżu (takiego rozgotowanego jak dla niemowląt) Dla dorosłych radzę dodawać do zupy pieprz i papryczki chili (bez przesady, bo żołądek jest zmęczony), bo pikantne ostre przyprawy czyszczą nos, pomagają w swobodnym oddychaniu i równocześnie mają właściwości bakteriobójcze.
3. Na kaszel i zatkany nos i bolące gardło pomoże metoda mojej babci:
zagotować wodę z garścią soli morskiej (albo jakąkolwiek, ale tania morska sól jest najlepsza, ja kupuję 1kg soli morskiej za 5,-PLN), przelać do miski, postawić na stole, pochylić się nad miska, przykryć głowę ręcznikiem i inhalować parę. Powtarzać codziennie kilka razy aż do polepszenia symptomów.
4. Do picia oprócz soków z owoców i warzyw trzeba oczywiście też coś gorącego, i pomagającego na gardło i aby nos mógł łatwiej oddychać. Polecam ten przepis:
Herbatka imbirowa (pomaga na każde bolące gardło natychmiast!)
Składniki:
- kawałek imbiru (świeżego, bo kandyzowany zwykle traci większość ostrości)
- miód albo brązowy cukier albo cokolwiek mamy do słodzenia (miód najlepiej smakuje i najszybciej pomaga)
- 1-2 litry wody
-----------------------------------------------------------------------------
English version: Ginger tea (helps against any cold/flu related sore throat)
Ingredients:
- one knob of ginger (fresh, because candied ginger loses it's bite and thus does not fit for a helpful anti-cold tea)
- honey or brown sugar or any sweetener of choice (honey helps best)
- 1-2 liters of water
(vegetarian, and vegan if agave syrup or sugar is used instead of honey)
[zdjęcie pomarańczy jest z flickr creative commons, inne zdjęcia są z wikimedii]
czwartek, 11 listopada 2010
Narodowe Święto Niepodległości
"Narodowe Święto Niepodległości – polskie święto państwowe, obchodzone co roku 11 listopada, "dla upamiętnienia rocznicy odzyskania przez Naród Polski niepodległego bytu państwowego" w 1918 roku po 123 latach od rozbiorów dokonanych przez Austrię, Prusy i Rosję. Ustanowione w ostatnich latach II RP, przywrócone w roku 1989. Jest dniem wolnym od pracy."
To święto przypomina mi jak ważne jest walczyć o to co się kocha. I jak coś co wygląda na zawsze stracone albo niemożliwe jednak może sie stać prawdziwym, jeśli nigdy nie opuścimy rąk, i nie damy się załamać nawet przez najokropniejszą niesprawiedliwość i przemoc.
[obraz jest z wikimedii]
To święto przypomina mi jak ważne jest walczyć o to co się kocha. I jak coś co wygląda na zawsze stracone albo niemożliwe jednak może sie stać prawdziwym, jeśli nigdy nie opuścimy rąk, i nie damy się załamać nawet przez najokropniejszą niesprawiedliwość i przemoc.
[obraz jest z wikimedii]
Etykiety:
Narodowe Święto Niepodległości,
Polska,
sztuka
poniedziałek, 8 listopada 2010
Karzdy potrzebuje kogoś kogo kocha
Obudziłam się dziś rano nucąc właśnie tą piosenkę, tu śpiewa ją Wilson Pickett, oryginalnym autorem jest Solomon Burke. Wersja którą ja znałam pochodzi z filmu "Blues Brothers". Miłość to życie...
Etykiety:
Everybody needs someone to Love,
muzyka,
Wilson Pickett
sobota, 6 listopada 2010
Plejady
"Plejady (w katalogu Messiera M45 lub Messier 45) – najbardziej znana gromada otwarta na niebie. Swoją popularność zawdzięczają głównie temu, że można je swobodnie podziwiać nawet nieuzbrojonym okiem. Gromada ta znajduje się w gwiazdozbiorze Byka i jest odległa od nas o około 440 lat świetlnych (135 parseków)." Piękne...
[zdjęcia są z wikimedii]
[zdjęcia są z wikimedii]
Nareszcie...
Jest Podsumowanie Festiwalu Dyni, czyli wspaniała strona z ponad setką przepisów. Właściwie z takich podsumowań można by było od razu książkę kucharską wydać :) Moje 'dwa' skromne przepisy też są i bardzo mnie cieszy że zdążyłam na czas.
Etykiety:
akcje kuchenne,
dynie,
Festiwal Dyni,
kuchnia,
wege,
zabawa
Kuchenny paradoks
Jest pewien problem, który mnie od bardzo dawna bulwersuje i muszę przyznać bardzo martwi. Zaczyna się od tego że ja jajek po prostu i zwyczajnie jeść nie mogę. Ani mleka jakiegokolwiek zwierzątka (zastąpić mleko nie jest kłopot, ale sery...) Nawet gdybym chciała, to mi po prostu choroba to zabrania.
Ale nie jestem człowiekiem tablic i ogłoszeń, nakazów i rozkazów. Dlatego też przyklejam sobie gdzieś na blogu (i w codziennym życiu) malutką tabliczkę "prawie wegetarianka", aby nikt mnie nie pchał ni w tą ni z powrotem, i nie "pilnował" jak gromada groźnych Paszczaków co ja jem, kiedy, dlaczego i po co. Aż mnie dreszcz bierze gdy spotykam ludzi którzy w ten sposób żyją, i dodatkowo jeszcze wymagają to od innych, wszystko jedno czy chodzi o "wspaniałe mięsiwa", "zdrowe mleczko" czy "etyczny weganizm"...
Ale jak się zabrać do dosłownych pytań kuchennych, prawdziwych i na poziomie co najmniej pół-profesjonalnym? Ja nie jestem Oprah Winfrey, jeśli czegoś nie zrozumiem albo nie dam rady to zawołać o pomoc wegańskiego kucharza-gwiazdora nie mogę. Na szczęście paru takich wegańskich kuchennych gwiazdorów pisze blogi i publikuje książki kucharskie na profesjonalnym poziomie. Niestety książki mają zwykle jeden problem - ale za to jaki: są zbyt oddalone od prawdziwego codziennego życia.
Przepisy są oczywiście fantastyczne i nie zawiodą, ale...
A z drugiej strony mamy te góry wegańskich książek kucharskich. Większość jest pisana przez 100%-owych samouków, i z przerażeniem stwierdziłam że co najmniej 30% z nich nie umie odróżnić dobrego gotowania od "wystarczy że ładnie wygląda i jest tabliczka 'wegan' przyklejona". Tylko dla tego że coś ładnie wygląda na zdjęciu nie znaczy że to nawet jest jadalne! Wiecie jak się robi profesjonalne fotografie żywności? Przy pomocy klejów, chemicznych farb i substancji tworzących sztuczne dymki udające "świeżo upieczone", gipsowych modeli, pasty do zębów itd itp. W kuchni jest jak w życiu: tak naprawdę chodzi o walory składników i ich kombinację, a wygląd to tylko lukier na ciastku...
Czyli innym słowem mamy kuchenny paradoks: są wegańskie książki kucharskie najwyższej jakości, ale z przepisami jak z Alfa Centauri - i góry książeczek typu "wegan akcja agresywna" na które często nie warto wydawać pieniędzy. Polowanie na te "zbalansowane" i "w sam raz" okazuje się tak łatwe jak szukanie przysłowiowej szpilki w sianie. A jeśli chce się gotować potrawy wysokiej jakości? Ale codziennie i dla zwyczajnych ludzi? Ja ani nie należę do grupy z czterdziestoma tatuażami na centymetr kwadratowy ciała, która często nie martwi się co je (co nie jest złe od czasu do czasu, ale ja tak na co dzień nie chcę i nie mogę), ani do grupy takich którzy "zawsze jedzą coś co nikt inny jeszcze nie jadł". Ja chcę jeść i gotować jedzenie dobre i wysokiej jakości, codziennie, ale i swojskie i to co znam i lubię, a nie bez przerwy jakieś super-egzotyczne dania o których nikt nigdy nie słyszał.
Wiec często paradoks kończy się albo w bardzo zły sposób (czyli ja się łamię i dodaję jajko albo ser gdzieś, i po tym natychmiast jestem ciężko chora). Albo mam następny dzień z cyklu "dziś mi nic nie smakuje"... Ja ani nie jestem ufoludek, ani hiper-gourmet, ani wegan-aktywistka. Ja po prostu chcę jeść i gotować dobrze i swojsko i zdrowo, tak aby i nie-wegetariański mąż nie narzekał. Jak na razie moje dawniejsze odprężone gotowanie zmieniło się od czasu zmiany diety na 100% roślinną w laboratorium na poziomie uniwersyteckim. Dopiero od czasu odkrycia jak wiele jest nowego w blogach w Polsce, i jak wiele blogów kulinarnych na wyższym poziomie zajmuje się daniami wege najróżniejszych rodzajów, zaczęłam się trochę ośmielać, i gotuję częściej i bardziej mnie to znowu cieszy.
[zdjęcia z wikimedii i z amazon.com]
Ale nie jestem człowiekiem tablic i ogłoszeń, nakazów i rozkazów. Dlatego też przyklejam sobie gdzieś na blogu (i w codziennym życiu) malutką tabliczkę "prawie wegetarianka", aby nikt mnie nie pchał ni w tą ni z powrotem, i nie "pilnował" jak gromada groźnych Paszczaków co ja jem, kiedy, dlaczego i po co. Aż mnie dreszcz bierze gdy spotykam ludzi którzy w ten sposób żyją, i dodatkowo jeszcze wymagają to od innych, wszystko jedno czy chodzi o "wspaniałe mięsiwa", "zdrowe mleczko" czy "etyczny weganizm"...
Ale jak się zabrać do dosłownych pytań kuchennych, prawdziwych i na poziomie co najmniej pół-profesjonalnym? Ja nie jestem Oprah Winfrey, jeśli czegoś nie zrozumiem albo nie dam rady to zawołać o pomoc wegańskiego kucharza-gwiazdora nie mogę. Na szczęście paru takich wegańskich kuchennych gwiazdorów pisze blogi i publikuje książki kucharskie na profesjonalnym poziomie. Niestety książki mają zwykle jeden problem - ale za to jaki: są zbyt oddalone od prawdziwego codziennego życia.
Przepisy są oczywiście fantastyczne i nie zawiodą, ale...
A z drugiej strony mamy te góry wegańskich książek kucharskich. Większość jest pisana przez 100%-owych samouków, i z przerażeniem stwierdziłam że co najmniej 30% z nich nie umie odróżnić dobrego gotowania od "wystarczy że ładnie wygląda i jest tabliczka 'wegan' przyklejona". Tylko dla tego że coś ładnie wygląda na zdjęciu nie znaczy że to nawet jest jadalne! Wiecie jak się robi profesjonalne fotografie żywności? Przy pomocy klejów, chemicznych farb i substancji tworzących sztuczne dymki udające "świeżo upieczone", gipsowych modeli, pasty do zębów itd itp. W kuchni jest jak w życiu: tak naprawdę chodzi o walory składników i ich kombinację, a wygląd to tylko lukier na ciastku...
Czyli innym słowem mamy kuchenny paradoks: są wegańskie książki kucharskie najwyższej jakości, ale z przepisami jak z Alfa Centauri - i góry książeczek typu "wegan akcja agresywna" na które często nie warto wydawać pieniędzy. Polowanie na te "zbalansowane" i "w sam raz" okazuje się tak łatwe jak szukanie przysłowiowej szpilki w sianie. A jeśli chce się gotować potrawy wysokiej jakości? Ale codziennie i dla zwyczajnych ludzi? Ja ani nie należę do grupy z czterdziestoma tatuażami na centymetr kwadratowy ciała, która często nie martwi się co je (co nie jest złe od czasu do czasu, ale ja tak na co dzień nie chcę i nie mogę), ani do grupy takich którzy "zawsze jedzą coś co nikt inny jeszcze nie jadł". Ja chcę jeść i gotować jedzenie dobre i wysokiej jakości, codziennie, ale i swojskie i to co znam i lubię, a nie bez przerwy jakieś super-egzotyczne dania o których nikt nigdy nie słyszał.
Wiec często paradoks kończy się albo w bardzo zły sposób (czyli ja się łamię i dodaję jajko albo ser gdzieś, i po tym natychmiast jestem ciężko chora). Albo mam następny dzień z cyklu "dziś mi nic nie smakuje"... Ja ani nie jestem ufoludek, ani hiper-gourmet, ani wegan-aktywistka. Ja po prostu chcę jeść i gotować dobrze i swojsko i zdrowo, tak aby i nie-wegetariański mąż nie narzekał. Jak na razie moje dawniejsze odprężone gotowanie zmieniło się od czasu zmiany diety na 100% roślinną w laboratorium na poziomie uniwersyteckim. Dopiero od czasu odkrycia jak wiele jest nowego w blogach w Polsce, i jak wiele blogów kulinarnych na wyższym poziomie zajmuje się daniami wege najróżniejszych rodzajów, zaczęłam się trochę ośmielać, i gotuję częściej i bardziej mnie to znowu cieszy.
[zdjęcia z wikimedii i z amazon.com]
wtorek, 2 listopada 2010
Krasnoludek {H.Ch.Andersen}
W pewnem dużem mieście, na lichem poddaszu mieszkał prawdziwy student; prawdziwy — to znaczy, że był ubogi i kochał naukę. Na dole w tym samym domu mieszkał prawdziwy kupiec, a tu prawdziwy — znaczy, że posiadał sklep duży, pełen dobrego towaru i dom, który także był jego własnością.
U kupca też zamieszkał krasnoludek, czyli kobold, bo różnie w różnych krajach nazywają te maleńkie istotki, w dzień starannie ukrywające się przed nami, a w nocy czuwające nad naszą pracą i majątkiem, jak niewidzialne duchy opiekuńcze. Ludzie też bardzo cenią pomoc krasnoludków i starają się pozyskać ich przyjaźń przez dary, jakie dla nich zostawiają.
Złym ludziom krasnoludki pomagać nie lubią, a nawet często szkodzą, aby ich ukarać; nie mieszkają też u nich. Dlatego stały pobyt krasnoludka szczęście i zaszczyt przynosi domowi, bo zarazem świadczy o jego zacności.
Nasz krasnoludek zamieszkał u kupca, bo tu było wygodnie, ciepło i dostatnio, a każdego roku na gwiazdkę zastawiano dla niego w sklepie obok kasy na czyściutkiej serwecie całą miseczkę miodu i osełkę najlepszego, świeżutkiego masła. Stać było na to kupca, ale krasnoludek umiał cenić tę pamięć i trzymał się sklepu, sumiennie chroniąc od zniszczenia, co w nim było najdroższego.
Raz wieczorem wszedł student tylnemi drzwiami od podwórza, aby sobie kupić świecę i kawałek sera. Nie miał kogo przysłać po to, więc sam przyszedł; zabrał sprawunki, zapłacił, a kupiec i kupcowa skinęli mu życzliwie na dobranoc. Było to bardzo uprzejmie z ich strony, gdyż kupiec miał sklep własny i dom cały należał do niego, a kupcowa posiadała jeszcze dar wymowy. Pod tym względem niełatwo jej było dorównać!
Student ukłonił się też bardzo grzecznie i szedł ku drzwiom, lecz stanął i zaczął uważnie czytać kartkę papieru, w którą mu ser zawinięto. Była to kartka z bardzo starej książki, której ludzie nie powinni byli niszczyć, gdyż zawierała prawdziwą poezyę.
— Mam tego więcej — odezwał się kupiec — jakaś staruszka przyniosła mi cały zeszyt tych kartek za odrobinę kawy, daj mi pan parę groszy, a oddam ci resztę.
— O tak! — zawołał student — nie mam wprawdzie pieniędzy, lecz daj mi pan te kartki zamiast sera. Wystarczy mi chleb na wieczerzę. Grzechem byłoby zniszczyć taką książkę. Jesteś pan dobrym kupcem i zacnym człowiekiem, lecz na poezyi znasz się chyba tyle, co ta stara beczka od papierów w kącie.
Było to powiedziane niezbyt grzecznie, szczególniej względem beczki, która mogła się obrazić, ale kupiec się rozśmiał i student śmiał się także — przecież to tylko żarty.
Krasnoludek jednak oburzył się, że biedny student, który nie ma kawałka sera na wieczerzę, śmie mówić podobne rzeczy człowiekowi, mającemu w sklepie śmietankowe masło i tyle nieporównanych przysmaków.
To też gdy noc nadeszła, sklep zamknięto i wszyscy spokojnie zasnęli, wyszedł krasnoludek ze swojej kryjówki, udał się do sypialnego pokoju i wziął od pani dar wymowy. We śnie go wcale nie potrzebowała, a on mógł po kolei obdarzać nim różne przedmioty, które tym sposobem równie dobrze, jak pani kupcowa, wypowiadały swoje myśli i uczucia. I to też było dobrze, iż tylko kolejno mogły się posługiwać własnością swej pani, gdyż inaczej mówiłyby wszystkie razem i byłby straszny hałas. Najpierwej krasnoludek oddał dar wymowy beczce, w której mieściły się stare gazety.
— Czy to prawda — zapytał — że nie wiesz, co znaczy poezya?
— Jeszczebym tego nawet nie wiedziała! — odrzekła beczka. — Poezya, to jest przecież to, co tak nierówno drukują zawsze u spodu w gazetach, a niekiedy wycinają potem nożyczkami. Ale to bardzo rzadko i mogę cię zapewnie, iż więcej poezyi znajduje się we mnie w tej chwili, niż w tym dumnym studencie. A przecież ja jestem tylko ubogą beczką w porównaniu z naszym panem, zamożnym kupcem!
Następnie krasnoludek oddał dar wymowy młynkowi od kawy nowego systemu. No, ten przynajmniej nie marnował czasu, kiedy mogł mówić. Potem, pożyczona tak niewinnie własność pani, udzieloną została beczce masła i kasie z pieniędzmi; wszyscy jednak podzielali zdanie beczki od papierów, widocznie miała ona dużo doświadczenia i można jej było zaufać. Bo przecież jeżeli wszyscy mówią jedno i to samo, to musimy im przyznać słuszność.
— No, teraz mogę śmiało odpowiedzieć studentowi — rzekł do siebie krasnoludek i nie zwłócząc ani chwili, wymknął się na schody, na strych prowadzące.
W lichej izdebce świeciło się jeszcze, krasnoludek zajrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył, że student czyta podartą książkę, którą nabył w sklepie za kawałek sera.
Ale jakaż tu jasność koło niego! Olśniewający promień tryska z kartek książki, niby pień drzewa, rozwija się w górze na tysiące gałęzi nad głową studenta, a każdy listek na nich pełen cudownego blasku, a kwiat każdy, jak śliczna żyjąca twarz dziecka, dziewicy, bohatera, a owoc — to gwiazda. I wszystko śpiewa, dzwoni jakąś pieśń nadziemską, której dźwięki płyną, jak słodka muzyka.
O takiej wspaniałości nie śniło się nawet nigdy krasnoludkowi, nie byłby uwierzył, że coś podobnego można zobaczyć na świecie, a tymczasem tutaj — w ubogiej izdebce...
Patrzył i patrzył przez dziurkę od klucza, wspinając się na palce i nie mogąc pojąć ani nacieszyć się taką pięknością.
Nakoniec światło zgasło. Może student zamknął książkę, a może mu się świeca wypaliła i poszedł spać. Krasnoludek jednakże nie odchodził od dziurki, gdyż cudowne pieśni i nadziemska muzyka brzmiały w izdebce ciągle, niby boska kołysanka dla wybranego ducha.
— Nie przeczuwałem nawet, że tu takie czary! — szepnął wreszcie maleńki. Mógłbym się tu przenieść i zamieszkać zupełnie...
Zaczął myśleć o tem, gdyż był istotą rozważną i mądrą. Nakoniec westchnął.
— A miód! — szepnął ze smutkiem. — Do jedzenia nic tu niema.
I zszedł po schodach napowrót do kupca.
W samą porę powrócił, gdyż niewstrzemięźliwa beczka byłaby zupełnie zużyła dar wymowy pani kupcowej. Wygadała już wszystko, co się w niej mieściło, zaczynając od wierzchu, a teraz właśnie zamierzała powtórzyć jeszcze to samo na nowo, zaczynając od spodu, dla większej dokładności.
Krasnoludek śpiesznie odjął jej wymowę i zwrócił pani kupcowej, w ustach której mogła wypocząć do rana.
Od tego czasu jednak cały sklep od kasy aż do najcieńszej drzazeczki tak mocno uwierzył w rozum beczki od papierów, iż wszystkie sprzęty powierzały jej swoje sekreta, otaczały szacunkiem niewypowiedzianym, a kiedy wieczorami kupiec czytał głośno wiadomości z gazet codziennych, były pewne, iż wypowiada myśli ich czcigodnej sąsiadki.
Ale krasnoludek już teraz nie słuchał ciekawie i spokojnie tych rozmów wieczornych; on — skoro tylko błysnęło światełko w oknie na górze — śpieszył do dziurki od klucza, jak gdyby go kto ciągnął na łańcuchu. Tam ogarniało go dziwne uczucie wielkości i potęgi, jakby widział Boga samego, wśród burzy stąpającego po morskich bałwanach.
I zapominał, gdzie jest i co widzi, łzy płynęły mu z oczu, a serce wzbierało uczuciem dziwnie słodkiem i radosnem. Jakiemże szczęściem byłoby dla niego usiąść obok studenta pod drzewem jasności i widzieć, co on widzi, i czuć, co on czuje! Lecz tego mu niewolno, on przyjął gospodę u kupca, tam jego miejsce, a tu może tylko patrzeć z daleka, przez dziurkę od klucza.
Nadeszła jesień, — w sieni było bardzo zimno, wiatr wdzierał się przez szpary i ciął krasnoludka jak ostrym nożem, — lecz on czuł ból i zimno dopiero wtedy, gdy zagasło światło w lichej izdebce, gdy ucichły pieśni, które mu zabierały całą duszę.
Hu, wtedy czuł, że zimno! Kurczył się we czworo i ostrożnie zsuwał się znowu po schodach do ciepłego swego kącika. Tutaj było przyjemnie i wygodnie, tu mógł się wyprostować, ogrzać zziębnięte nogi!
A kiedy przyszło Boże Narodzenie, w sklepie, przy kasie, na czystej serwecie, stała miseczka miodu i osełka masła. To mi kolęda — na cały rok wystarczy do spiżarni!
Kupiec był znowu górą w sercu krasnoludka.
Pewnej nocy obudził go hałas okropny: stukano w okienice bez delikatności, stróż nocny trąbił, uderzono w dzwony, rozległo się wołanie: gore! gore!
Wszyscy zerwali się ze snu strwożeni. Gore? Gdzie gore? Całe miasto w ogniu! Dom sąsiada się pali!
Pani kupcowa tak się przestraszyła, że wyjęła z uszu co prędzej kolczyki, aby schować je do kieszeni. Kupiec wybierał ważniejsze papiery, patenty i świadectwa; służąca ratowała jedwabną mantylkę, którą za ostatnie zasługi kupiła; każdy najdroższą rzecz pragnął ocalić.
Krasnoludek poskoczył czemprędzej na górę, do izdebki studenta, który stał spokojnie w otwartem oknie i patrzył na ogień, szalejący w domu sąsiada. Niech sobie patrzy, — on pochwycił książkę, która leżała otwarta na stole, schował do swojej czerwonej czapeczki i trzymał mocno oburącz na głowie.
Teraz niech reszta spłonie: skarb najdroższy uratowany i nie zginie, póki żyje opiekuńczy duch tego domostwa, mały krasnoludek. On go w niebezpieczeństwie uchronić potrafi, oho! już jest na dachu, siedzi na kominie i przyciskając mocno czerwoną czapeczkę, patrzy na dom płonący.
I tak siedział, dopóki nie ugaszono ognia. W tej chwili wiedział dobrze, co najbardziej kocha, co mu jest tutaj najdroższem na świecie, komu służy, — o, wiedział!...
Ale kiedy ogień ugaszono, powrócił do rozsądku. Tak, to bardzo piękne i bardzo drogie — ale...
— Muszę służyć im obu — rzekł nakoniec. — Zupełnie kupca porzucić nie mogę, przez wzgląd na miód i masło!
[zdjęcie z wikimedii, tekst bajki z wikiźródła]
Etykiety:
Andersen,
bajka,
Krasnoludek
poniedziałek, 1 listopada 2010
Oryginalne wideo zostało skasowane (jak to często bywa w internecie :D), dlatego dodałam wersję koncertową. Wersję AMV prawdopodobnie można mimo tego znaleźć gdzieś w katakumbach Google...
Etykiety:
bajka,
Miyazaki,
muzyka,
Roxette,
Wish I Could Fly
Subskrybuj:
Posty (Atom)